Polecam Karaiby każdemu, kto będzie chciał doświadczyć prawdziwych tropików i widoków rodem z fototapet, które naklejaliśmy na domowe ściany w latach 90-tych. Turkus wody, palmy i złoty piasek – to kwintesencja tego miejsca i właśnie to Was tu czeka. A oprócz tego pyszne jedzenie, genialne rafy koralowe i totalnie wyluzowane podejście do życia.
W rejs na Karaiby, a dokładnie na Małe Antyle, pojechałam dobre kilka lat temu zupełnie przypadkowo. Mój kumpel, kapitan, organizował wyjazd dla grupy znajomych. Chciał przetrzeć szlaki, żeby dorzucić Karaiby do oferty swojej firmy (do tej pory obejmowała tylko rejsy po Chorwacji.) Nie trzeba było mnie dwa razy namawiać 😉 Ruszając w podróż nie wiedzieliśmy o Karaibach nic oprócz tego, że jest tam na pewno pięknie i rajsko. Rzeczywistość przerosła nasze wyobrażenia. Odwiedziliśmy między innymi Martynikę, St. Lucię, Grenadę, Union Island, St Vincent and the Grenadines czy Carriacou. Lata później byłam też w innym miejscu na Karaibach, w Puerto Rico, ale o tym już przy innej okazji.




Jadąc na Karaiby trzeba mieć świadomość, że wyspy bardzo się między sobą różnią – wystarczy spojrzeć na przykłady Kuby, Martyniki czy Jamajki. Jednak pomniejsze wyspy również mogą mieć zupełnie inny charakter, w zależności od tego, do jakich kolonii należały. Francuskie wydają się bardziej zadbane i miejscami przypominają południe Francji, z kolei angielskie klimatem zbliżone są do Jamajki. Są wysepki stricte lokalerskie, ale i takie z pięknymi resortami, na których plażach grabi się piasek (to nie żart!). Jest też szereg wysp niezależnych. Na pewno najlepszą opcją na poznanie różnorodności Karaibów jest rejs – wtedy możecie odwiedzić wiele, niedostępnych inaczej, małych wysepek.
Mój rejs odbył się dobre parę lat temu, dlatego nie pamiętam już szczegółów, natomiast chcę Wam pokazać kilka zdjęć, które oddają luz i piękno tego zakątka świata. Ja, patrząc na te zdjęcia, ciągle pamiętam moc 90% rumu, od którego paliły nas usta, smak langust jedzonych wieczorem na plaży, czy świeżego mleczka kokosowego wypijanego prosto z orzecha. Z atrakcji pozakulinarnych w pamięci utkwił mi nadal istniejący plan filmowy Piratów z Karaibów w Wallilabou Bay na St. Vincent. Niestety, Johnnego Deppa tam nie spotkałam 😉









Klimat na Karaibach jest cudny. Co jakiś czas, kiedy cumowaliśmy w urokliwych zatoczkach, podpływali do nas wyspiarze. Oferowali świeże kokosy, które otwierali na miejscu, czy dopiero co złowione langusty, które można było potem przyrządzić na pokładzie. Można także było skorzystać z zaproszenia na kolację i pozwolić miejscowym specjalistom przygotować świeżutkie owoce morza. Raz zdecydowaliśmy się pojechać na taką kolację, co w 2009 roku kosztowało ok 180 dolarów za 10 osób. Przyjechały po nas wieczorem dwie łódki i zawiozły na maleńką wysepkę, gdzie na plaży, wśród palm, rozstawione były stoły oświetlone kolorowymi lampeczkami zwisającymi z długich palmowych pni. Po chwili na stół wjechał ogromny talerz przyrządzonych langust, a do tego pyszne sałatki i pieczone plantany. Nie oszukujmy się, przy stolikach obok siedzieli Anglicy czy Francuzi – to był turystyczny spot, ale mimo tego czuliśmy się niemal jak bohaterowie wspomnianych Piratów z Karaibów. Takie wieczory zapamiętuje się na długo.


Poniżej wypunktowałam wyspy i zatoki, które odwiedziliśmy.
Santa Lucia z piękną zatoką u stóp gór Pitons (Rodney Bay, Marigot Bay, Soufriere)
Prickly Bay, St George’s na Grenadzie
Tyrell Bay na Carriacou
Chatman Bay na Union Island
Palm Island i Tobago Cays, Bequia, Wallilabou Bay na St Vincent and the Grenadines







Ciekawostka: Uderzenie orzechem kokosa to jedna z najczęstszych przyczyn śmierci na Karaibach, dlatego uważajcie kiedy będziecie pod nim wypoczywać. Spadający kokos potrafi uderzyć z siłą niemal jednej tony.